powrót

Mont Buet
Trasa z miejscowości Le Buet (1337 m n.p.m.)
na szczyt Mont Buet (3096 m n.p.m.)

Uczestnicy: przewodnik - Didier Caudoux (nauczyciel z Francji), jego przyjaciel Franck (jezuita z Francji), Robert (jezuita z Polski) i ja.
30 października 2006
r. 

      Mieliśmy wielkie pragnienie przeżyć uroczystość Wszystkich Świętych w górach, polecając Bogu tych, dla których góry pozostaną na zawsze także cmentarzem. Niestety, warunki klimatyczne przymusiły nas do tego, aby zrealizować nasze plany dzień wcześniej. Prognoza pogody informowała, że deszcz, chmury i silny wiatr rozpoczną się popołudniu 30 października. A 1 listopada - śnieg, śnieg i jeszcze raz śnieg.
     Wyruszyliśmy z parkingu o godz. 8.30. Naszym celem było dotrzeć na szczyt najpóźniej o godz. 14. Urokiem tego szczytu jest przepiękny widok na najwyższe szczyty Masywu Mont Blanc. Jednak, aby go zobaczyć nie może być chmur. Tymczasem prognoza na popołudnie mówi o chmurach i deszczu. Nasz przewodnik rejestrował trasę na GPSie, na wypadek gdyby dopadły nas na szczycie chmury z deszczem i mielibyśmy mieć trudności ze schodzeniem po szlaku. 
     Najpierw pokonaliśmy trasę ok. 8 km która prowadziła wzdłuż rzeki. Wzniesienie było niewielkie. Doszliśmy w ten sposób do zamkniętego Schroniska Pierre à Bérard, które znajduje się na wysokości 1924 m. n.p.m. Zjedliśmy tutaj szybkie śniadanie. Franck zostawił też część swojego bagażu przy schronisku. Z powodu tempa wchodzenia, cały czas nam powtarzał, że musimy mieć wzgląd na to, że on jest już "dziadkiem".

     Najedzeni wyruszamy w dalszą drogę. Nadrobiliśmy już pół godziny wobec planu. Wspinamy się dalej w oddali widać już szczyt. Olbrzymia, masywna góra. Dziś, jeszcze nie ma na niej śniegu, ale jutro będzie tu biało. 

     Minęło południe. Wszystko wskazuje na to, że na szczyt dojdziemy na godzinę 13. Franck po drodze zostawił cały plecak, tempo było trochę za szybkie na jego kondycję. On jest długodystansowcem, a nie sprinterem. Pojawiły się już piękne widoki. Aż w końcu o godz. 12.30 zobaczyliśmy piękny szczyt Mont Blanc. Od razu zrobiliśmy zdjęcie, bo może się okazać, że za chwilę zostanie przykryty chmurami.

     Wspinamy się dalej. Tempo jest tak duże, że Didier wziął Francka na hol. O godz. 13.10 jesteśmy na szczycie... A na szczycie przepiękny widok na panoramę wszystkich najwyższych szczytów Masywu Mont Blanc.  

     Nie mogliśmy za długo być na szczycie, ponieważ wiatr zamrażał dłonie. Poza tym, mieliśmy świadomość, że schodzić trzeba jak najszybciej, zanim spadnie deszcz. Razem z nami schodziły też ze szczytów zwierzęta.  

     Po 20 minutach, od czasu gdy zaczęliśmy schodzić ze szczytu, Mont Blanc był już cały w chmurach. Po godzinie schodzenia - nasz dzisiejszy szczyt też nie był już widoczny (widać to na zdjęciu powyżej). Od tego momentu schodząc na dół, właściwie uciekaliśmy przed deszczem i chmurami. Dopiero pół godziny przed dojściem do samochodu dogonił nas deszcz, ale to już nie było niebezpieczne. Pozwoliliśmy sobie nawet na wejście "pod wodospad", który jest atrakcją turystyczną w pobliżu naszego parkingu. Wyszło nawet fajne zdjęcie - bez lampy (umieszczam je bez obróbki komputerowej).

     Po skończonej wyprawie, zjedliśmy kolację i odprawiliśmy Mszę świętą. Następnie podjęliśmy decyzję, że nie nocujemy na miejscu, ale wracamy do domu, do Paryża. Przed nami było jeszcze 650 km jazdy. W domu byliśmy o godz. 2 w nocy. Byłem tak zmęczony, że spałem prawie do południa. :)
     Poniżej jeszcze zdjęcie przekrojowe Masywu Mont Blanc. 


powrót