To była wędrówka przez cztery pory roku.
Mieliśmy fatalne prognozy pogody, ale nie wystraszyło to nas. Spotkaliśmy się na dworcu Łódź Widzew 3 maja o godz. 15:10. Pociąg bez opóźnień odjechał o 15:31. Kilka razy mijał nas konduktor i za każdym razem mówił, że w Chociszewie i w Zgierzu będą burze. Musiał nas bardzo polubić, bo powtarzał to za każdym razem, gdy nas mijał, a pociąg był krótki i bilety sprawdzane u wszystkich dosiadających się.
Gdy wyszliśmy na stacji Chociszew - wszystko było mokre, ale nie padało. Przez ok. 5 minut mieliśmy wrażenie, że burza już przeszła. Przed nami piękna droga - świeciło ładnie słońce. Natomiast za nami były brzydkie, ciemne chmury. Próbowaliśmy ustalić kierunek wiatru. Nie było to łatwe. Po pięciu minutach nie było już złudzeń. Chmury nadciągają. Najpierw malutki deszcz, potem ulewa, burza z częstymi błyskami i grzmotami zaraz po błysku, aż wreszcie gradobicie. Ręce nam drętwiały, nie można było nawet za bardzo zrobić zdjęć, bo ekrany nie chciały działać w deszczu. Po 7 km marszu zaczęło się przepogadzać. Mieliśmy wówczas 1 km do stacji kolejowej w Grotnikach. Podjęliśmy decyzję, że z Grotnik pojedziemy pociągiem do Zgierza na nocleg.
Na stacji widzimy, że pociągów jest dużo, ale nie ma informacji, które kursują/nie kursują 3 maja. Czekamy, przebieramy sie w suche ciuchy, ale mamy ich niewiele, bo plecaki zostały przemoczone całkowicie. Na peron schodzi się coraz więcej ludzi. Pytamy "miejscowych" - Kiedy będzie pociąg? I słyszymy odpowiedź, że za 6 minut. Wspaniale! Czekamy.
Po 15 minutach pociągu nie ma, ale dzwoni do o. Pawła Arcybiskup, że przyjechał na rowerze do jezuitów i nie ma kto otworzyć :) Współbracia w kościele na Eucharystii i w konfesjonale, my na wyprawie. Ale wzięliśmy ks. Arcybiskupa na głośno i pobłogosławił naszą dalszą wędrówkę. Ludzi na peronie coraz więcej, ale pociągu nie ma. Miejscowi też się dziwią, że pociąg nie przyjechał, ale kolejny też miał być za 6 minut :) Wtedy już ręce wyschły nam na tyle, że zaczęły działać ekrany dotykowe. Kolejny pociąg za 1,5 godziny. A do celu mamy 8 km.
Zapada decyzja. Ci, którzy mają przemoczone ubrania i zamarzają - zostaną podwiezieni samochodami do Zgierza (przyjechali po nas gospodarze naszego noclegu i zabrali 7 osób). Pozostali idziemy na pieszo. Pogodę mieliśmy piękną. Dużo błota i kałuż, ale ziemia parowała bardzo intensywnie i było ciepło. Przechodząc wśród wiejskich domów śpiewaliśmy pieśni Maryjne i odmawialiśmy różaniec.
Kiedy dotarliśmy na miejsce dowiedzieliśmy się, że w Zgierzu grad był jeszcze obfitszy i większy niż tam, gdzie szliśmy. Marzenka wykorzystała pogodę i pojeździła trochę na nartach po ogródku. Rodzice poprzywozili niektórym ubrania na zmianę oraz suche buty. Uratowała nas ciepła herbata i kiełbasa. Miała być z ogniska, ale była z piekarnika. Równie pyszna. Na koniec dnia mieliśmy wspólną Eucharystię. Po niej rodzice i 5 osób z wyprawy wróciło do domu (były to powroty zaplanowane już wcześniej, związane z różnymi obowiązkami).
4 maja pobudka po godz. 7.00. Ogarnięcie się i śniadanie. Dostaliśmy wspaniałą jajecznicę zrobioną z ok. 40 jajek. Nie mogliśmy opuścić domu, bo nasze mokre rzeczy suszyły się w tylu miejscach, że co chwilę coś było znajdowane. Ustaliliśmy w końcu, że wszystkie kolejne znalezione rzeczy zostaną dowiezione do Łodzi. Dziękujemy gospodarzom - Marzence i Ryśkowi - za wspaniałe ugoszczenie przemokłych przybyszy!
Pierwszym przystankiem, jeszcze w Zgierzu była apteka, aby opanować sytuacje odcisków w mokrych butach. Potem zobaczyliśmy wielki (jak na Zgierz), rozpostarty krzyż, który musieliśmy nazwać Rio Zgierzelio. Podczas drogi pojawiało się pytanie "ile jeszcze mamy do celu?". Najczęściej podawałem czas w minutach, ale czasem te obliczenia trochę się zmieniały. Igor wymyśli, że istnieje minuta i reminuta... i że ja podaję czas w reminutach, który trzeba sobie przeliczyć na minuty. :) Szliśmy do kościoła o. Franciszkanów w Łagiewnikach zupełnie polnymi drogami. Kto lubi spacerować, to zachęcamy do wyboru tej trasy (patrz mapa). W Łagiewnikach mieliśmy Eucharystię na ołtarzu polowym. Ołtarz był na tyle duży, że bez problemu staliśmy dookoła niego.
Ostatni etap naszej trasy to przejście przez cały Las Łagiewnicki, a potem Park Julianów, w którym Mocni w Duchu grali koncert w 2006 r. Trasa bardzo przyjemna. Po drodze spotkaliśmy konną Straż Miejską sprawdzającą las. Nawet nie wiedzieliśmy, że taka komórka Straży Miejskiej istnieje. W Arturówku postój miał być koniecznie na plaży. Wszyscy chcieli, ale skorzystał z niej tylko najmłodszy Michał, który od razu wszedł do wody. Na ostatnim etapie zmówiliśmy różaniec i tak dotarliśmy do kościoła Serca Jezusowego przy ul. Zgierskiej, gdzie o godz. 13:30 zakończyliśmy naszą wyprawę odmawiając Chwała Ojcu...
Nasza ekipa: Panie (11): Inga, Sylwia, Kasia, Asia, Sandra, Agata, Ola, Magda, Malwa, Natalia i Karolina. Panowie (11): o. Paweł, o. Remi, Filip, Mateusz, Igor, Konrad, Julian, Gabryś, August, Michał, Bogdan.