Pieszo z Łodzi do Stróży (43 km w 24 godziny)

Powrót

Wyruszyliśmy w 23 osoby (13 dziewczyn i 10 chłopaków). O godz. 15:30 odmówiliśmy Koronkę do Bożego Miłosierdzia przy grobowcu Jezuitów i wyruszyliśmy ul. Smutną w kierunku wschodnim. Pierwsze zadanie, które dostaliśmy brzmiało: przez 15 minut idziesz w parze i rozmawiasz z osobą, którą znasz najmniej. Po 15 minutach powtórzyliśmy to samo zadanie. Podczas wędrówki pierwszego dnia zatrzymywaliśmy się co ok. pół godziny, aby przez dwie minuty posłuchać czegoś ciekawego o św. Pawle. Obecni kapłani - Paweł i Remi - mówili na zmianę.

Zdjęcia są tutaj

Pierwszy nasz postój był w jedynej kopalni w Łodzi. Jest to kopalnia piachu i żwiru. Podczas postoju wyznaczyliśmy, kto będzie prowadził różaniec po łacinie. A osoby, który nie znały modlitw po łacinie - otrzymały ich treść smsem na komórki. Poprosiło o to 13 osób. Mieliśmy fantastyczną pogodę. Było ciepło i szło się bardzo przyjemnie. Michasia zrobiła kilka większych i mniejszych wianków z mleczu, którego było bardzo dużo.

Zatrzymaliśmy się na chwilę przy spalonym kościele w Mileszkach. Wiktor, który znał trochę historię tego kościoła i pożaru opowiedział nam spontanicznie o tym wydarzeniu. Stamtąd kierowaliśmy się w kierunku autostrady, którą chcieliśmy przekroczyć przejściem dla zwierzyny. Woleliśmy znaleźć przejście dla dużych zwierząt, ale braliśmy też pod uwagę przejście dla ślimaków i jaszczurek (brali to pod uwagę tylko panowie). Bez problemu doszliśmy do gimnazjum, w którym uczyli się Patryk i Wiktor.

800 m od szkoły jest cmentarz żołnierzy, którzy zginęli w "Bitwie Łódzkiej" w 1914 r. Podobne miejsce jest tuż przy domu rekolekcyjnym w Porszewicach. Patryk kiedyś oprowadzał po tym cmentarzu. Teraz powiedział nam o tym miejscu tak ciekawie, że otrzymał brawa! Na cmentarzu zaczęło padać. Deszcz był mocny. Początkowo czekaliśmy, aż przestanie, ale im dłużej staliśmy pod drzewami tym padał mocniej. Zapadła decyzja, że idziemy w deszczu. Decyzja dobra, bo padało ponad godzinę. Na szczęście szliśmy wtedy przez las (Rezerwat Wiączyń), dzięki temu nie zmokliśmy na maksa. Gdy wyszliśmy z lasu było już ciemno. Ostatnie trzy kilometry szliśmy po ciemku z latarkami. Niecały kilometr przed miejscem noclegu odwiedziliśmy jeszcze dom Wiktora.

Na nocleg dotarliśmy o godz. 21:45. Pierwszego dnia zrobiliśmy 23 km (według Endomondo). Mieliśmy nadzieję na spanie na dworze, choć wszystko było mokre. Najpierw była Eucharystia w czasie której zaczął padać deszcz. Wtedy to zapadła decyzja o planie awaryjnym - czyli korzystamy z gościnności Asi i Jacka Grabarczyków. Dostaliśmy wspaniałą kolację zwieńczoną pyszną szarlotką. A potem wszyscy spaliśmy w całym domu - dziewczyny na piętrze, a panowie na dole. Zanim jednak spanie, to o. Paweł zainaugurował opowiadanie kawałów. To właśnie on znał ich najwięcej. Jednak największą furorę zrobił dowcip opowiedziany i pokazany przez Filipa. Ekipa była bardzo zmęczona i o godz. 1 w nocy wszyscy już spali.

Gdy wstaliśmy - Asia piekła dla nas racuchy. Upiekła ich około 150 szt. Zjedliśmy 149. Ostatni został dla Asi. Wyruszyliśmy w drogę o godz. 9:15. W domu musiał zostać Michał, ponieważ spuchły mu stopy i ledwo chodził. Umówiliśmy się z Asią i Jackiem, że spotkamy się w Woli Rakowej na obiedzie i Eucharystii. Mieliśmy tam być o godz. 12, a do umówionego punktu miało być ok. 11 km. Tymczasem na wyznaczone miejsce dotarliśmy o godz. 13:45, bo musieliśmy pokonać 16,5 km.

10 km naszej wyprawy szliśmy pięknym Lasem Gałkówek. Drugiego dnia też co pół godziny mieliśmy dwuminutową historię opowiadaną przez jezuitów, tym razem przez cały dzień opowiadaliśmy o św. Ignacym. W lesie znaleźliśmy stare tory kolejowe, których nie było na mapie, bo prowadziły do ukrytej bazy wojskowej. Zatrzymaliśmy się na postój w szczególnym miejscu, gdzie w 2006 rozbił się samolot. Do krzyża przymocowane było też skrzydło. Pod tym krzyżem wydarzyły się też dwie rzeczy - pomodliliśmy się za ekipę ewangelizacyjną, która w tym czasie wychodziła z ewangelizacją po mieście Łodzi oraz wyjęliśmy dwa małe kleszcze.

Po wyjściu z lasu przeszliśmy przez łąkę, która była bardzo podmokła. Buty tak nam zamokły, że niektórzy podjęli decyzję, aby iść dalej na boso. Najpierw zrobiła tak Paulina, potem Piotrek. Szaleństwo. W Bukowcu powiedzieliśmy różaniec, oczywiście po łacinie. Tym razem różaniec prowadziły osoby, które nauczyły się modlitw po łacinie dzień wcześniej. Poszło im naprawdę dobrze.

Podczas drogi zadziwiała nas liczba pięknych koni. Mijaliśmy kilka wybiegów, w których widzieliśmy naprawdę piękne konie. Po dojściu do Woli Rakowej zjedliśmy pyszne, ciepłe parówki przyrządzone przez Asię i Jacka. Dołączyła też do nas rodzina Dziedziców. Byliśmy padnięci, bo ten postój miał być 6 km wcześniej. Nastąpił błąd w obliczeniach. Po obiedzie zapadła decyzja, że nie dojdziemy kolejnych 11 km do Rzgowa, ale pójdziemy najkrótszą drogą do miejsca, z którego będzie się można dostać do Łodzi. Autobus MPK miał swoją krańcówkę w Stróży, niecałe 3 km od Woli Rakowej.

W Woli Rakowej odprawiliśmy Eucharystię za szkołą, na pięknym ołtarzu z wyciętego drzewa. Nasze śpiewy budziły zainteresowanie mieszkańców. W Eucharystii dziękowaliśmy Bogu za gościnność rodziny Grabarczyków oraz modliliśmy się za wspólnotę "Młodość - lubię to" i wszystkie dzieła, które podejmuje nasza drużyna. Z racji pierwszej soboty miesiąca, po Komunii świętej powierzyliśmy się Matce Bożej.

Po dojściu do Stróży, czekając na autobus odmówiliśmy Koronkę do Bożego Miłosierdzia, która zwieńczyła naszą wyprawę. Przeszliśmy tego dnia 19,5 km (według Endomondo). Odjechaliśmy autobusem o godz. 16.45. To był bardzo piękny czas.

Nasza ekipa:
Panie: Michalina, Weronika, Paulina, Paulina, Martyna, Emanuela, Zosia, Faustyna, Kinga, Inga, Magda, Kasia, Sylwia.
Panowie: Bartek, August, Wiktor, Patryk, Filip, Piotrek, Gabryś, Michał, Paweł, Remi.