Rozmowę
prowadzą Edyta i Iwona
uczestniczki
warsztatów dziennikarskich przeze mnie prowadzonych podczas Jezuickich
Dni Młodzieży w 2000 r.
Ja żyję naprawdę
"Idź sprzedaj
wszystko co masz i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem
przyjdź i chodź za mną" (Mk 10, 17 - 22) - mówi Jezus do młodzieńca, ale
ten odchodzi ze spuszczoną głową. Remi podobny jest do tego młodego człowieka,
z tą jednak różnicą, że on usłuchał wołania Pana. Zostawił wszystko co
posiadał i poszedł za Tym, który jest "Drogą, Prawdą i Życiem". I teraz
jak mówi żyje naprawdę.
Przyjmuj często Jezusa do serca - zgoda na to pozwala wejść na
twoją stronę internetową. Świadczy to, jak blisko jesteś Jezusa. Powiedz,
kim On dla ciebie jest?
Jest wszystkim!
Jest Tym kim żyję, Tym z którym staram się iść spać, z którym się budzę,
dla którego chcę wszystko robić na miarę moich możliwości i na miarę Jego
pomocy. Cały czas staram się mieć z Nim bardzo osobistą relację.
Twój współbrat Michał mówił,
że jesteś pobożny i określił ją jako pobożność eucharystyczną.
Ja bardzo głęboko wierzę, że podczas Mszy Św. naprawdę jest obecny Jezus.
To jest cała nasza wiara, że to jest naprawdę On, że na ołtarzu jest prawdziwy
Bóg, od początku do końca, pomimo, że jest taki mały. Jest to niezgłębione.
Dla mnie całe bóstwo Jezusa, cały paradoks Jego pokory, całą cichość i
cierpliwość można umieścić w Eucharystii. Można na Nią patrzeć i nie potrzeba
Pisma Św., w Niej wszystko się zawiera.
Na ziemi mamy możliwość
bycia przy Bogu, dokładnie takim samym, jaki jest później. Nie ma żadnej
różnicy, tylko, że teraz nie jesteśmy w stanie Go objąć. Ale możemy przy
Nim być i ja tym żyję, to jest silnik mojej motorówki.
Już
pięć lat jesteś w zakonie. Patrząc z perspektywy tego czasu czym dla ciebie
jest powołanie?
Człowiek powołany
czuje się przede wszystkim narzędziem i cały czas patrzy na wolę Pana Boga.
Pan Bóg mnie używa do tego co chce. Wszystko co mam widzę jako: chcę ciebie
używać, ale rozeznaj jak. Właśnie tak patrzę dzisiaj na swoje powołanie.
Zostałeś
narzędziem Pana Boga w zakonie jezuitów. Dlaczego akurat oni?
Do jezuitów
poszedłem właściwie z jednego powodu. Ze względu na ich duchowość i rekolekcje.
Na rekolekcjach ignacjańskich byłem po raz pierwszy po pierwszej klasie
szkoły średniej. Nigdzie później nie spotkałem tak stabilnej i poukładanej
duchowości, duchowej mądrości, którą miałem na rekolekcjach, a której nie
otrzymywałem u siebie, u księży, z którymi rozmawiałem. Miałem momenty
wahań, czy na pewno powinni być to jezuici. Były to jedyne rekolekcje,
które znałem.
W trzeciej
klasie zacząłem badać gdzie indziej. Byłem na rekolekcjach w seminarium,
u kapucynów, ale wszystkie okazywały się duchową porażką. Moim zdaniem,
po rekolekcjach ignacjańskich trudno o mocniejszy zastrzyk duchowy.
Czyli
rekolekcje to był twój pierwszy kontakt z jezuitami.
Tak, pierwszy
i jedyny.
A
kto w ogóle zachęcił cię do nich?
Kolega z mojego
osiedla, nie święty bynajmniej. Chłopak, który opuszczał zakon, gdy ja
byłem nowicjuszem.
Kolega wybrał jednak życie świeckie, nie potrafił
poświęcić tego wszystkiego co się z nim wiąże. Powiedz rezygnacja z czego
sprawiła tobie największą trudność.
Tych trudności
było bardzo dużo..., ale wydaje mi się, że największą...
...dziewczyna?
...O.K. największą
chyba dziewczyna.
Planowaliście
założenie rodziny i wspólne życie?
Nie. Byłem
w trzeciej klasie, gdy miałem dziewczynę, więc byłem za młody, żeby cokolwiek
planować. Natomiast wszystko układało się bardzo dobrze. Nie było specjalnych
powodów, aby zrywać... poza jednym... z nieba.
Miłość
do Jezusa zwyciężyła. Jak na ten fakt zareagowali twoi najbliżsi?
Jeżeli chodzi
o koleżankę to płakała. Natomiast rodzice na początku nie buntowali się.
Są dobrymi wychowawcami. Ich reakcja była normalna. Otwarcie dali do zrozumienia
- przemyśl to, rozważ, może coś innego, ale zrób tak, byś był szczęśliwy.
Umożliwili
ci wolny wybór.
Tak, mama bardzo,
a tato robił różne podchody. Kupił wtedy samochód, jakiś wyjazd, różne
bajery, żeby pokazać mi też inne życie. Teraz czuję, że oboje by chcieli,
abym wrócił. Ale mi tego nie mówią. Bardzo mnie kochają, ja ich też. A
miłość pozwala na wolność. Za to ich cenię.
A
jeśli chodzi o twoich kolegów ze szkoły. Jak cię postrzegali, czy twój
wybór nie był dla nich zaskoczeniem?
Były pewne
cechy, które mnie wyróżniały, chociażby nie picie alkoholu, czy pewna konsekwencja,
stabilność. To było widoczne na różnych biwakach, dyskotekach. Jak coś
to do Remiego. Są sytuacje, kiedy trzeba na kimś polegać, a w tym momencie
jest tylko Remi. Pamiętam raz na biwaku zdarzyła się taka sytuacja, że
chłopak był kompletnie pijany, wszystkich wyzywał, a mi powiedział: ciebie
to szanuję... za konsekwencję.
W szkole domyślali się,
chociaż jasno powiedziałem dopiero po maturze. To się czuje. Do kościoła
chodziłem dosyć często, zawsze przyjmowałem Komunię Św. O 18.00 wiadomo
było, że w domu raczej się mnie nie zastanie. To są rzeczy, które widać,
ale nikt nie ma odwagi pytać, to po prostu dojrzewa.
Od kiedy u ciebie dojrzewała ta myśl, od rekolekcji?
Decyzję podjąłem
po trzeciej klasie. Natomiast same rekolekcje stwarzały klimat rozwoju
duchowego. Rekolekcje powołaniowe u jezuitów nie mówią konkretnie bądź
zakonnikiem. To nie o to chodzi. Rozwijaj się duchowo, a w tym wszystkim
może się coś okaże.
Znałem kiedyś
siostrę pallotynkę, rewelacyjną katechetkę. Byłem wtedy w siódmej klasie.
I właśnie ona osobiście przekonała mnie do życia zakonnego. Obecnie jestem
jej bardzo wdzięczny za to. Siostra ta opowiedziała mi kiedyś jak
jej mama bardzo chorowała i ona powiedziała Panu Bogu, że jeśli jej mama
odzyska zdrowie to zostanie zakonnicą. Zapomniała później o tym. To był
też czas, gdy rodziła się moja siostra. Moja mama będąc w ciąży była trzy
razy badana i zawsze wychodziło, że będzie chłopak (miałem już brata rok
młodszego). Wówczas ja podbudowany tą siostrą powiedziałem: Panie Boże,
jeśli będzie siostra, to zostanę księdzem. Ale potem zupełnie wypadło
mi to z pamięci. Taki dowcip, który był i jest prawdą.
Wychodzi
na to, że Pan Bóg zrobił tobie dowcip.
Ale to nie
miało wpływu na moją decyzję. To przypomina się dopiero po czasie, jako
kolejny ze znaków. Przede wszystkim nowicjat jest takim czasem, kiedy bardzo
analizuje się życie i drogę różnych znaków Pana Boga. Ja to odczytuje jako
mój osobisty znak.
Odczytałeś
Bożą wolę, zrezygnowałeś z życia świeckiego, wstąpiłeś do zakonu. Pan Jezus
powiedział: Jeżeli wyrzekniecie się wszystkiego, stokroć więcej otrzymacie.
Co ty otrzymałeś?
Po roku pracy
(rok szkolny 2000/2001), który był teraz między filozofią a teologią, mogę
powiedzieć, że mam sto razy więcej dzieci niż mógłbym mieć normalnie, sto
razy więcej żon, sto razy więcej ojców. Są nasze domy zakonne, w których
ze starszymi paniami witam się jak z mamą. Jeśli chodzi o dzieci to Szkoła
Kontaktu z Bogiem. Kilka miesięcy temu miałem myśli - co to będzie jak
otrzymam więcej, że to już tak dużo, iż więcej już nie można otrzymać.
Wiele osób przestrzega mnie, abym dalej szedł w dobrym kierunku, nawet
gdy nie będzie tak namacalnych owoców. Teraz wszystko jest tak namacalne
i dobre owoce są tak szybko widoczne, co się normalnie nie zdarza. Z reguły
jest tak, że siejemy, ale owoców się nie zbiera, robi to ktoś inny. A tutaj
jest tak, że siejemy i to siejemy z dużym rozmachem, wielu rzeczy nie widzimy,
ale wiele rzeczy wraca z niesamowitym oddźwiękiem. Pan Jezus tak daje.
Na dzisiaj sam jestem zaskoczony.
Masz
na myśli owoce związane ze Szkołą Kontaktu z Bogiem...
...i z wizytami
w szkołach. Ogólnie z całym rokiem pracy. Szkoła, odwiedzane nasze placówki,
spotkania, grupy, ludzie...
Czy
mógłbyś nam zdradzić jakie dary ty osobiście otrzymałeś i za co jesteś
najbardziej wdzięczny Bogu?
Najbardziej
jestem wdzięczny Mu za to, że powołał mnie do zakonu jezuitów.
A dary? Darów
otrzymałem dużo, ale taki, który jest najbardziej widoczny to dar organizacyjny,
przewodzenia, tworzenia, pomysłowości. Ale takie dary, które się najbardziej
sprawdzają, które są przeze mnie na co dzień dostrzegane, to zmysł organizacyjny,
umiejętność postrzegania wielu rzeczy, komunikacji z dużą grupą, przewidywanie
odbioru grupy.
Czyli
można powiedzieć, że łatwo nawiązujesz kontakty z ludźmi.
Niekoniecznie
jest tak, że jeśli kogoś nie znam to usiądę, i szybko nawiążę kontakt,
ale jeżeli podejdę do mikrofonu to tak.
Mówisz,
że masz zmysł organizacyjny, potrafisz kierować ludźmi. Jak myślisz,
jak innym współpracuje się z tobą?
Widzę, że niektórym
ciężko, z tego powodu, że rzeczy, które normalnie u kogoś idą ciężko, ja
uważam za coś naturalnego i że czegoś nie można źle zrobić. Omijam pierwszy
krok i wymagam kolejnego. Przez to jestem czasami niezadowolony z czyjejś
pracy, gdy tymczasem ktoś zrobił wszystko co mógł. Czasami jest odwrotnie,
ja czegoś nie potrafię zrobić, np. czasami fałszuję jak śpiewam. I tu jest
właśnie współpraca. Uczę się tego. Mamy bardzo różne dary. Wiele rzeczy,
które wymagały przygotowania ja zrobiłem od razu i odwrotnie. Czasami ja
mogę mieć dużo na głowie i sobie radzę, a ktoś mając tyle samo wylądowałby
w szpitalu.
Dar przewodzenia
polega bardziej na tym, że jeżeli teraz mielibyśmy szybko wywieźć ziemię,
albo rozebrać namioty wojskowe, to gdyby było 5 osób to zrobiłbym to 3-krotnie
szybciej od kogoś innego, ponieważ zebrałbym ich tak, żeby to wyszło normalnie,
czyli sprawnie. Dla mnie zrobić dobrze to nie znaczy, że zrobić wolno,
ale zrobić szybko i dobrze .
Może
zmienimy nieco kierunek i porozmawiamy o twoich wadach...
Główną moją
wadą jest pycha i staram się jej wystrzegać. Codziennie muszę sobie przypominać,
że to nie ja, ale Pan Jezus. Skoro tylko o tym zapomnę jest źle. Św. Ignacy
mówił, żeby robić tak jakby wszystko zależało ode mnie, ale pamiętać, że
ode mnie nic nie zależy. Nie można skupić się tylko na tej pierwszej części
zapominając o drugiej. Tylko, że ta pierwsza jest u mnie na górze, a o
drugiej muszę sobie przypominać. Ale jest jeszcze trzeci...
...trzeci,
czyli ten z różkami...
To nie
jest tak, że będę pamiętał i wszystko będzie OK. Tego nie widać na zewnątrz.
To jest długa mozolna praca duchowa. Codzienna praca.
Idealista,
marzyciel, szaleniec, człowiek idący z motyką na księżyc i wierzący w cuda.
To tekst folderu powołaniowego. Które z tych cech znajdujesz w sobie?
Widzę u siebie
trochę szaleństwa i nie do końca jestem realistą. Może nie porywam się
z motyką na księżyc, ale mam pewne ideały. Cały czas dążę do czegoś więcej.
Zawsze uważam, że można zrobić więcej i lepiej przy takim samym obciążeniu
czasowym i energii - trzeba tylko pomyśleć.
Twoi
koledzy skarżyli się, że już nie mają sił, a ty jeszcze coś byś zrobił.
Masz więc niewyczerpane pokłady energii. Skąd ją czerpiesz?
Siła jest trochę
wrodzona, wynika z temperamentu. Chciałbym też powiedzieć, że od Ducha
Świętego (obym się nie mylił). Po prostu jest.
Ktoś
powiedział, że masz osobowość showmana, ale bardzo często można cię spotkać
w klasztornej kaplicy przed Najświętszym Sakramentem i że cały czas jesteś
"podłączony do Pana Jezusa"...
...staram się
żeby tak było i robię wszystko, żeby tak było. Jestem człowiekiem, który
kocha Jezusa i to co robię ma być dla Niego. Uważam, że można pogodzić
umiejętność wyciszenia się, modlitwy, zamknięcia, pewnego rygoru; jest
czas na wszystko. Ładuję akumulatory, żeby to nie było płytkie, a potem
wykorzystuję swoje dary.
A
osobowość showmana...
Ja
wychodzę z założenia, że są pewne rzeczy dane i to nie jest moje. Te umiejętności
można wykorzystać np. tak jak Św. Ignacy. Świetnie walczył jako rycerz
króla, a potem świetnie walczył dla Jezusa.
Czyli postać Świętego Ignacego jest dla ciebie wzorem?
Tak, od A do
Z. Wydaje mi się, że znam jego życie i "łapię" jego ducha. Odnoszę jednak
wrażenie, że Świętego Ignacego nikt jeszcze do końca nie zgłębił. Z jednej
strony czuję, że go znam, a z drugiej widzę autorytet, który mówi, że cały
czas poznaję go i uczę się.
Fascynuje mnie
jego zawziętość, zaparcie, konsekwencja, przebojowość - cechy, które mam
i chcę rozwijać. Wiele cech wspólnych widzę w temperamencie, w sposobie
bycia; to jest osobowość, to nie powoduje świętości, bo świętość to coś
innego. Muszę być święty na miarę swoich możliwości i chcę nim być.
Masz
więc jasno wyznaczoną drogę i można powiedzieć, że żyjesz naprawdę.
Tak, wszystko
co robię i co mam chcę, aby było ukierunkowane na Pana Boga. Celem jest
odczytanie Jego woli. Przełomem dla mnie było prowadzenie na rekolekcjach
chłopaka, który przyjechał z myślą bycia jezuitą, a wyjechał z przekonaniem,
że jego powołaniem jest małżeństwo i był bardzo szczęśliwy z tego powodu.
Ja go w tym wszystkim prowadziłem. Nie zburzyłem mu tego piękna. Chociaż,
gdybym trafił na niego dwa lata wcześniej to bym to zrobił. Przekonałem
się, że chodzi o to, aby pomóc maksymalnie, ale pomóc w spotkaniu z Bogiem.
Tam ma być dopiero odczytane powołanie.
A dla mnie
żyć naprawdę, to nie bać się śmierci... Ja już żyję!
Dzięki
za rozmowę.
Edyta i Iwona - studentki
prawa na KULu |