Żyjemy w świecie reklam. Otaczają nas billboardy a w
skrzynkach pocztowych znajdujemy codziennie dziesiątki ulotek... Reklama stała
się właściwie naszą rzeczywistością. Czy jest rzeczywistością kłamstwa?
Czy jest niemoralna? A może istnieje możliwość wykorzystania jej do
ewangelizacji? Z Remigiuszem Recławem SJ rozmawia Weronika Ikah Gurdek.
Zanim rozpoczniemy rozważania na temat samej reklamy i
marketingu, i zanim odniesiemy to wszystko do głoszenia Ewangelii, zastanówmy
się nad samą istotą ewangelizacji. Jest to bowiem największe zadanie chrześcijan
wobec bliźnich na całym świecie. Ewangelizacja to działanie wypływające
z wielkiej miłości...
Człowiek, który przeczytał bardzo dobrą książkę -
zaraz chce ją dać przyjacielowi, aby on też mógł ją przeczytać, potem
kupuje komuś na urodziny, poleca znajomym w szkole i pracy. Jest to
zachowanie normalne i nikogo ono nie dziwi. W ten sposób poleca się
bezinteresownie to, co uznajemy za dobre zarówno dla nas, jak i osób nas
otaczających. Poza tym należy uznać, że jest to proporcjonalnie
najskuteczniejszy sposób reklamy: procent osób, które skorzystają z
otrzymanej propozycji jest bardzo wysoki.
Podobna zasada jest w ewangelizacji. Człowiek, który
spotkał Jezusa, człowiek, który dowiedział się, że jest bezgranicznie
kochany, że wszystko jest mu wybaczone nie potrafi o tym nie mówić. Nie da
się o tym nie mówić. Jest to po prostu niemożliwe. Problem zatem nie
polega na tym, czy ewangelizacja jest największym zadaniem chrześcijan, czy
też największym zadaniem jest coś innego. Jeśli chrześcijanin (świecki
czy duchowny) naprawdę doświadcza codziennie Jezusa, jeśli Go spotyka na
modlitwie i w drugim człowieku - to nie potrafi o tym milczeć. Jego życie,
jego słowa, jego uśmiech na twarzy - to wszystko jest ewangelizacją. Tak,
jak osoba zakochana zawsze ma błyszczące z radości oczy, tak zakochany w
Jezusie chrześcijanin jest cały jedną wielką ewangelizacją. Problem
polega tylko na tym, czy ów chrześcijanin (świecki czy duchowny) spotyka
Jezusa, czy jest zakochany...
I rzekł do nich: "Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię
wszelkiemu stworzeniu! (Mk 16,15)
Jezus skierował do uczniów bardzo konkretne polecenie głoszenia
Ewangelii. Były to jednak słowa do ludzi, którzy cali poszli za Nim. Jezus
dał to polecenie ludziom zakochanym w Bogu, aby dobrze wiedzieli, jak
ukierunkować swoje pragnienia. Po tych słowach uczniowie wiedzieli, że nie
muszą tłumić w sobie radości ludzi, którzy są kochani i kochają.
Wiedzieli też, że głosić to mają zawsze i wszędzie. Nie ma miejsca, w którym
nie można by było głosić Miłości, nie ma osoby, której nie powinniśmy
głosić Ewangelii.
Ewangelia od wieków tłumaczona była na język kultury. I
zawsze towarzyszył temu jakiś bunt, bądź to części duchowieństwa albo
wiernych. Wszelkie podziały miały jednak charakter tymczasowy. Dziś nikogo
nie dziwi Biblia pauperum, ale oburzamy się na hip-hop'we psalmy...
Rzeczywiście, to prawda, że na przestrzeni wieków różnie
rozumiano ewangelizację. Myślę jednak, że historia zatacza pewne koło.
Pierwsze cztery wieki były rzeczywiście wiekami ewangelizacji, tak jak ją
dziś rozumiemy. Pierwsi chrześcijanie wchodzili w kulturę swoich narodów i
w ramach tej kultury głosili Miłość. Od V wieku mamy taki okres, że władca
przyjmował wiarę i razem z nim robił to cały naród. Taki stan trwał
bardzo długo, bo aż do późnego średniowiecza. Sprzyjało to temu, aby
robić wyprawy krzyżowe itd. Powód był jasny: zmienimy władcę, to cały
kraj przyjmie wiarę. Nie można mówić, że była to ewangelizacja, tak, jak
ją rozumiemy dzisiaj.
Problem, który rysował się coraz bardziej w Kościele
polegał na tym, że chrześcijanie nigdy nie spotkali osobiście Jezusa. Kościół
to widział od samego początku, dlatego pojawiła się forma katechezy, również
zawsze wpisana w kulturę danego narodu. Katecheza przybliżała Miłość
tym, którzy byli zakochani w Miłości lub tym, którzy się za takich
podawali.
XV i XVI wiek, głównie za sprawą jezuitów, przyniósł
największy rozkwit katechezy w Kościele. Był to czas nie tyle walki z
reformacją, jak to się często podaje, ale uświadamiania katolikom, że są
katolikami i konsekwencji z tego płynących. Dlatego też jezuici zaczęli
szybko tłumaczyć Pismo święte i Katechizm na różne języki. Nie raz sami
pisali katechizm, aby był bardziej przystępny dla ludzi.
Dziś Kościół nieustannie głosi katechezę. Coraz częściej
jednak w odpowiedzi na pytanie "Dlaczego katecheza nie przynosi rezultatów?"
pada odpowiedź "Bo nie było wcześniej ewangelizacji, albo
re-ewangelizacji". Najpierw człowiek się zakochuje, a potem chce tę
osobę poznać. Najpierw jest doświadczenie Jezusa Żywego, Jezusa, który
jest dla mnie największym skarbem na ziemi. Dopiero potem można głosić
katechezę. Dlatego też coraz częściej w parafiach w ramach rekolekcji
wielkopostnych lub adwentowych proponuje się wiernym rekolekcje
ewangelizacyjne. Wielokrotnie, wraz z zespołem Mocni w Duchu z Łodzi,
prowadziłem właśnie rekolekcje ewangelizacyjne.
Zanim zapytam, czy w takim razie możliwe jest
wykorzystanie marketingu i reklamy do ewangelizacji, znowu wypada zacząć od
teorii... Marketing (obejmujący reklamę jako jedną z jego płaszczyzn) jest
to z założenia zespół działań, który ma na celu doprowadzenie do tego,
aby dany produkt lub usługę sprzedać (definicja szalenie uproszczona!).
Sama reklama ma za zadanie o produkcie lub usłudze poinformować i do niej
przekonać. Czy więc można sam marketing uznać za niemoralny czy
nieetyczny?
Istnieje pewien problem między ewangelizacją a reklamą
i marketingiem. W reklamie i marketingu trzeba rozróżnić dwie rzeczy:
osoby, które tam pracują oraz metody, których używają. Otóż używane
metody są wynikiem badań naukowych, a zatem należy je traktować podobnie
jak komputer, film, Internet lub telefon. Natomiast ludzie, którzy pracują w
reklamie tworzą swoje dzieła za pieniądze, na zlecenie. Raz tworzą reklamę
dla produktów firmy Kodak, a zaraz potem dla Samsunga. To jest po prostu ich
praca i nie ma w tym nic sprzecznego.
Ewangelizacja zawsze wykorzystywała wszystkie dostępne
środki techniczne i dalej będzie tak robić. Tego nikt nie zatrzyma. Jeśli
ktoś, kto jest zakochany w Jezusie tworzy strony internetowe, to z pewnością
szybko zaangażuje swoje zdolności dla dzieła ewangelizacji. Jeśli ktoś
zakochany w Jezusie świetnie gra na gitarze elektrycznej lub perkusji, to
zaangażuje swoje zdolności w dzieło ewangelizacji. Nie będzie przecież
teraz uczył się grać na organach, bo zakochał się w Jezusie. To byłby
absurd.
Różni nas jednak od marketingu świeckiego to, że
"pracownicy" ewangelizacji nie mogą zmienić "reklamowanej
firmy" tak po prostu. Ich życie powinno być takie, jak pokazują na
reklamie. Wiem na przykład, że do zespołu ewangelizacyjnego Mocni w Duchu z
Łodzi nie można się tak po prostu dołączyć. Od osób, które chcą razem
posługiwać wymaga się pewnej dojrzałości w wierze, zakochania w Jezusie i
poddania się formacji duchowej przez rekolekcje ignacjańskie. Niektórzy za
pracę w zespole otrzymują normalną pensję, ponieważ niezbędne dla
funkcjonowania zespołu jest, aby byli w nim na pełny etat. Zespół jednak
nigdy nie zatrudnił "nowego pracownika". Zawsze było tak, że
decyzja o zatrudnieniu była podejmowana w sytuacji, gdy ktoś potrzebny był
w tym rodzaju ewangelizacji, w takim wymiarze czasu, że nie miał możliwości
podjęcia inne pracy zarobkowej. Pokazuję przez to, że ewangelizator nigdy
nie głosi, aby zarobić. Jednak jeśli zaangażowany jest w ewangelizację
bez reszty, normalne jest, że ona go również utrzymuje. Dotyczy to zarówno
duchownych, jak i świeckich.
Myślę, że chrześcijanie muszą dbać o to, aby
"reklama" Ewangelii mówiła prawdę, nawet kosztem skuteczności.
Dlatego np. wykluczona jest reklama porównawcza, bo jej zastosowanie w
przypadku Ewangelii byłoby sprzeczne z Ewangelią. Prawda może być
reklamowana, ale należy dokładać niezwykłej troski, aby robiła to w sposób
prawdziwy. Inaczej byłoby to sprzeczne z jej przesłaniem i z góry skazane
na niepowodzenie.
We współczesnej reklamie liczy się efekt, czasem
stosuje się metody, które ograniczają wolność człowieka. Jest dla mnie
jasne, że tymi przesłankami nie może kierować się ewangelizator. Bo choć
może się okazać, że odniósł sukces, to będzie to tylko jego sukces, a
nie sukces Jezusa. Jezus mówi, że "Prawda was wyzwoli", a zatem
zakochany w każdym słowie Jezusa będzie się tymi wskazówkami kierował.
Co można reklamować? Czy tylko wytwory kultury i sztuki?
A może postawy moralne? Elementy tradycji i obrzędowości religijnej (np. święta)?
Uważam, że wszystko, co wymieniłaś można reklamować.
Jeśli ktoś się podaje za chrześcijanina, a nie chodzi do kościoła, to myślę,
że Kościół ma nie tylko prawo, ale i obowiązek przypomnieć takiej osobie
o świętach, spowiedzi itd. Może to zrobić w różny sposób np. przez
ministranta, który zapuka do drzwi i zapyta się: "Czy Państwo przyjmują
księdza po kolędzie?" Albo przez list wysłany do domu. A może też
przez dużą reklamę przed kościołem.
Czego powinni się wystrzegać, o czym pamiętać chrześcijanie
konstruując działania marketingowe i same reklamy?
Myślę, że musimy dbać o to, aby tworzący reklamy
sami byli już zewangelizowani. Poza tym głoszona przez Jezusa Dobra Nowina
zawsze zostawiała dużo miejsca na wolność. Ten kierunek muszą mieć też
wszystkie propozycje Kościoła z ewangelizacją na czele. Przyjęcie wiary
nie jest dziełem manipulacji, ale dziełem Ducha Świętego. Jeśli będziemy
się bawić w Ducha Świętego, to marnie skończymy.
Czy wykorzystanie reklamy do ewangelizowania nie sprowadzi
chrześcijaństwa do rodzaju mody, pewnego way of life?
To zależy od nas. Wszystko, co nowe zawsze wiąże się
z ryzykiem. Dlatego też trzeba sobie zadawać pytania, czy nie stawiamy
reklamy ponad osobisty kontakt z człowiekiem. Zawsze bezpośrednia
ewangelizacja powinna być na pierwszym miejscu. W ewangelizacji reklama może
pomóc, ale na pewno nie zastąpi bezpośredniego przepowiadania.
Reklama zbudowana jest na zasadzie obietnicy. Obietnicy
przyjemności, wygody itd. Jak to się ma do życia przykazaniami?
Stworzyłem już wiele plakatów ewangelizacyjnych i powołaniowych
dla zakonu jezuitów. Nigdy jednak nie obiecywałem przyjemności ani wygody.
Owszem - reklama proszków, jogurtów itd. proponuje przyjemność i wygodę,
ale np. kilka lat temu była reklama wódki Bols, która proponowała wyprawę,
ryzyko i przygodę - nie było mowy o wygodzie. Wszystko zależy od tego, co
reklamujemy. Dla mnie Ewangelia jest wyzwaniem, Jezus największym skarbem świata,
moje powołanie jest wspaniałą przygodą, ewangelizacja - realizacją tego,
co mam w sercu. Jeśli tworzyłbym dziś reklamę, to mógłbym obiecać w
niej to, czego sam doświadczam, nic więcej. Bo najważniejsze - w reklamie
Prawdy musi być prawda.
Reklama opiera się m.in. na emocjach. A one mają taką
naturę, że mijają. Wiara natomiast jest czymś stałym. Czy takie
"granie na emocjach" jest fair w stosunku do odbiorców - naszych
bliźnich?
A symbole, których w liturgii i kościele mamy masę -
nie grają na emocjach? A muzyka - nie gra na emocjach? A kazanie - nie
przekazuje emocji? Emocje w naszym życiu są wszędzie. Nawet, gdy uważamy,
że ich nie ma - to są, tylko ukryte. Chodzi tylko o to, aby nie zostać na
poziomie emocji. Dlatego reklama nigdy nie wystarczy. Reklama może być tylko
pomocą w ewangelizacji i w katechezie. Ostatecznie wszystko ma prowadzić do
bezpośredniego spotkania z sobą, z Bogiem i z drugim człowiekiem.
Podsumowując, myślę, że warto podkreślić, iż zwykłe
reklamowanie tym różni się od ewangelizacji, że to pierwsze chce zdobyć
nasze pieniądze, a to drugie serce. Poza tym, zwykła reklama zawsze będzie
interesowna - bo chodzi o zdobycie pieniędzy dla siebie, zaś w ewangelizacji
chodzi o zdobycie serca dla Jezusa.
Właściwie nasze rozważania rozpoczęliśmy w czasie,
kiedy chrześcijanie zaczynają dostrzegać moc reklamy i możliwość jej
wykorzystania. Bardzo ważne jest to, żeby być w tych działaniach ostrożnym,
żeby pamiętać o modlitwie i zawsze mieć na sercu dobro bliźniego, a nie
nasze lub nie wyłącznie nasze. Chyba w pierwszym mailu jaki wymieniliśmy
napisałeś: reklama wciąga. Zatem trzeba uważać... Dziękuję serdecznie
za rozmowę.
Rozmawiała: Weronika Ikah Gurdek, Kraków-Wersal, 7 listopada 2005
|