Też byłam pijana, gdy przyszłam do schroniska sióstr albertynek. Miałam
tobołki i szmaty, ale denaturatu nie przyniosłam ze sobą. Teraz, po miesiącu,
czuję się już dobrze. Siostra Mirosława i pozostałe zakonnice są dla mnie
WSZYSTKIM. Chętnie opowiem o swoim życiu, choć sama sobie się dziwię: jak
nisko upadłam.
W domu było
11 braci i ja jedna. Mieszkałam w suterenie w krakowskich Dębnikach. Ojciec
pił, ale na matce nigdy palca nie położył. Miałam 21 lat, gdy wyszłam za
mąż. Na początku mąż był bardzo dobry. Oboje mieliśmy pracę i wszystko
układało się dobrze aż do chwili, gdy zamieszkaliśmy z teściową. Awantury
i podjudzania ze strony matki męża trwały bez końca. Urodziłam dwoje dzieci
- syna i córkę. Mąż zaczął pić, znikał na dwa, trzy dni. Przyprowadzał
kolegów. W domu urządzali libację. Ja sprzedawałam butelki po wódce, by
mieć na mleko dla dzieci.
Któregoś razu
postanowiłam zatrzymać męża w domu. Sama postawiłam wódkę i... tak się
zaczęło. Potem byli mężczyźni - koledzy męża, którym sam mnie zaoferował,
a oni mu za to płacili wódką. A potem było mi już wszystko jedno, kto korzystał
z moich usług. Wyszłam na ulicę, a potem zaczęłam się tułać po strychach
i piwnicach. Dziś moja córka jest już dorosłą kobietą. Ułożyła sobie życie.
Nie zachodzę do niej, bo nie chce przynosić jej wstydu. Czasami tylko postoję
gdzieś w bramie obok domu córki i patrzę sobie jak ona idzie po sprawunki,
do pracy. To taka czysta kobieta...
Syn zaś wszedł
na złą drogę. Co tylko skończył odsiadywa-nie. Pije i lumpuje. Kryminał
niczego dobrego go nie nauczył, przeciwnie - jeszcze większego draństwa.
Miałam kiedyś
swoje mieszkanie, ale "lokalówka" wyrzuciła mnie z niego, bo nie płaciłam
prądu i urządzałam ciągłe libacje i burdy. Rozpoczęłam więc życie na ulicy.
"Opiekunowie" kazali mi pracować według ich woli i zachcianek klienta.
Zarobione pieniądze musiałam co do grosza oddawać. Robili ze mną wszystko
co chcieli, trudno jest nawet opisać, co. Jeśli uciekałam, natychmiast
mnie odnajdywali i za karę mocno bili.
Chodziłam
po kościołach, czasami w nich spałam, gdy księża pozwolili. Zwłaszcza kapucyni
byli pomocni. Brat Jerzy często modlił się za mnie i moje przyjaciółki.
Rzeczy, które dostawałam po kościołach, sprzedawałam na Kleparzu. Pieniądze
szły na denaturat. Sprzedawałam też różańce, które od księży dostawałam.
I z tej sprzedaży pieniądze również szły na wódkę. Nie było dnia, abym
była trzeźwa. Siostry duchaczki modliły się za mnie, bo i tam też przychodziłam.
Wiosną dowiedziałam
się, że od jesieni będzie czynne przytulisko w Prokocimiu. Postanowiłam
wtedy uciec od opiekunów i tu zamieszkać. Udało się. Na początku strasznie
się bałam ich zemsty, ale kilka prób "odbicia" mnie od siostry Mirosławy
spełzło na niczym. Skapitulowali. Kolejny mój lęk, to strach przed samą
sobą, a raczej przed wódką: co robić kiedy przyjdzie na nią smak? I z tym
poradziła sobie siostra Mirosława. W takich chwilach dawała mi mocno osłodzonej
herbaty i jakiś środek uspokajający. Potem szłam do ogródka przy przytulisku
i pracowałam do ósmych potów. Wtedy i chęć na wódkę przechodziła. Po takim
dniu, zmęczona, szybko zasypiałam.
Którejś nocy
- pierwszy raz po 10 latach - śniła mi się moja matka. Szła naprzeciw mnie
i trzymała butelkę z winem. Chciałam tę butelkę jej wyrwać. Matka krzyknęła:
nie rób tego, bo cię siostry wyrzucą! Posłuchałam i we śnie i na jawie.
Dobrze wiem, że tutaj pić nie wolno. Nie uczynię tego, bo to byłby już
naprawdę jej koniec.
Anna
Z książki "Pogmatwane życiorysy" Izabeli Pieczary