Przyjęcie sakramentalne i skuteczne
błogosławionego Ciała naszego Pana
Ciało naszego
Pana otrzymują zarówno sakramentalnie, jak i skutecznie, ci którzy we właściwy
sposób i godnie przyjmują Najświętszy Sakrament. Gdy mówię "godnie", nie
twierdzę, że ktokolwiek jest lub może być tak dobry, by jego dobroć dawała
mu słuszne prawo przyjmowania w swym podłym, ziemskim ciele,
świętego, błogosławionego i chwalebnego Ciała i Krwi samego wszechmocnego
Boga, razem z Jego niebieską duszą i majestatem Jego wiecznego bóstwa.
Twierdzę natomiast, że człowiek może przygotować się, współpracując z łaską
Bożą, aby osiągnąć taki stan, że nieporównywalna dobroć Boga, z dowolnej
szczodrobliwości raczy go przyjąć i uzna ciało tak pokornego sługi za godne
przyjęcia niewymiernie cennego Ciała.
Hojność wszechmogącego
Boga, jest tak wspaniała, że nie tylko raczy być z ludźmi, ale również
znajduje w tym upodobanie, jeśli są oni gotowi przyjąć Go prawymi i czystymi
sercami, o czym sam mówi: Rozkoszą dla mnie przebywać wśród synów człowieczych
(Prz 8,13).
Nie uważa
On za niegodnych tych ludzi, którzy dobrowolnie nie czynią siebie niegodnymi
przyjęcia we własnym ciele błogosławionego Ciała, ku nieopisanemu pożytkowi
własnej duszy. Co więcej, w swej najwyższej cierpliwości, nie broni się
przed cielesnym wejściem w podłe ciała tych, których sprośne umysły bronią
Mu wstępu do ich dusz. Tacy ludzie przyjmują Go tylko sakramentalnie, ale
nie skutecznie, przyjmują bowiem w swoim ciele Jego błogosławione Ciało
pod postacią znaku sakramentalnego, ale nie otrzymują istoty sakramentu,
a więc mocy i skutku jego (to znaczy łaski, mocą której winni stać się
żywymi członkami wcielonymi w święte, mistyczne ciało Chrystusa). Zamiast
tej życiodajnej łaski idą na sąd i potępienie.
Niektórzy tacy,
przez przerażający ogrom swego śmiertelnie grzesznego zamiaru, w którym
odważają się przyjmować to błogosławione Ciało, zasługują na to, by sam
diabeł (z dopuszczenia Bożego) wkroczył do ich wnętrza i by nie doznali
nigdy potem łaski wypędzenia go. Jak człowiek za pomocą cugli i ostróg
ujeżdża i kieruje koniem, sprawiając że jedzie tam, gdzie on sobie życzy,
tak też diabeł poprzez wewnętrzne pokusy rządzi i kieruje tym człowiekiem,
odwodzi go od dobra i judzi go ku złemu, aż w końcu doprowadzi go do największej
złości, jak to działo się z fałszywym zdrajcą Judaszem, który grzesznie
przyjął to święte Ciało, choć uprzednio przyczynił się do zdradzieckiej
śmierci tegoż samego błogosławionego Ciała kochającego go Mistrza (które
dopiero co grzesznie przyjął), a w kilka godzin później sam z rozpaczy
zniszczył siebie.
Mamy zatem
powód, by z wielkim drżeniem i czcią rozważyć stan naszej własnej duszy,
kiedy przystępujemy do stołu Bożego i by na tyle na ile możemy (z pomocą
jego szczególnej łaski, pilnie poprzednio wymodlonej) oczyścić i obmyć
nasze dusze przez spowiedź, skruchę i pokutę, oraz stanowczo pozbyć się
odtąd pysznych pragnień diabła, żarłocznych pożądań niegodziwych, światowych
bogactw i brudnych uczuć obleśnego ciała, po to aby trwać i postępować
dalej na drogach Bożych z duszą świętą i czystą. Baczmy przeto (jeżeli
ośmielimy się przyjąć bez należnej czci ten drogocenny kamień, tę najczystszą
perłę, jaką jest Ciało naszego Zbawiciela) byśmy jako trzoda świń ryjąca
w ziemi i taplająca się w błocie, nie podeptali go zapaćkanymi racicami
naszych brudnych pożądań, woląc chodzić i nurzać się w kałuży brudnego
grzechu. Może bowiem wtedy Chrystus zezwolić legionowi diabłów, aby w nas
weszły, tak jak pozwolił im wejść w świńską trzodę w Genezaret (Mt 8,28-32).
Biegły one z nimi, i tak też z nami będą biec (chyba że Bóg w swym wielkim
miłosierdziu powstrzyma je i da nam łaskę skruchy), aż z pewnością utopią
nas w morzu niekończącego się smutku.
Apostoł św. Paweł,
życzliwie przestrzegał nas o tym strasznym niebezpieczeństwie, gdy w Pierwszym
Liście do Koryntian rzekł: Kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie,
winny będzie Ciała i Krwi Pańskiej (1 Kor 11,27). Mamy tu zatem, dobrzy
czytelnicy chrześcijańscy, zdanie okropne i przerażające, które Bóg ustami
swego świętego apostoła wypowiada przeciw wszystkim tym, którzy niegodnie
przyjmują ten Najświętszy Sakrament. Ich los będzie taki, jaki Piłata,
Żydów i tegoż fałszywego zdrajcy Judasza, gdyż Bóg poczytuje jako haniebną
zbrodnię wobec swego majestatu zarówno niegodziwe i okrutne zadanie Mu
śmierci, jak i niegodne przyjmowanie i pożywanie Jego błogosławionego Ciała.
Dlatego też, w celu
uniknięcia śmiertelnego niebezpieczeństwa i takiego przyjęcia Ciała i Krwi
Pana, aby Bóg w swej dobroci mógł nas uznać za godnych (to znaczy, by nie
tylko wszedł ze swym błogosławionym Ciałem i Krwią w nasze ciało na sposób
sakramentalny i cielesny, ale również by łaskawie razem ze swym Świętym
Duchem zamieszkał w naszych duszach), św. Paweł we wspomnianym miejscu
zaleca: Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb
i pijąc z tego kielicha (1 Kor 11,28). Ale w jaki sposób mamy baczyć? Nie
możemy pochopnie przystępować do stołu Pańskiego, winniśmy natomiast, jak
już wspomniałem, przez stosowną chwilę rozważyć i przebadać stan naszej
duszy.
Byłoby jednak
rzeczą nie tylko trudną, ale może nawet niemożliwą, osiągnąć własnym wysiłkiem,
bez szczególnego Bożego objawienia, całkowitą, niezachwianą pewność w tej
sprawie. Mówi bowiem Pismo: Nikt z żyjących nie wie, czy jest godny miłości,
czy nienawiści Boga (Koh 9,1). A w innym miejscu: Czy jestem niewinny,
to znaczy bez grzechu, tego umysł mój nie wie (Hi 9,21). Ale Bogu w Jego
najwyższej dobroci wystarcza, jeżeli staramy się o to, by nie było w nas
skłonności do grzechu śmiertelnego. Choć może się zdarzyć, iż pomimo naszej
sumienności Bóg (którego spojrzenie głębiej niż nasze własne sięga do dna
naszego serca) może dostrzec w nas grzech przez nas nie dostrzeżony - dlatego
też św. Paweł mówi: Sumienie nie wyrzuca mi wprawdzie niczego, ale to mnie
jeszcze nie usprawiedliwia (1 Kor 4,4). Przyjmuje jednak Bóg w swej łaskawości
nasze pracowite poszukiwanie i nie zalicza takiego tajemnie ukrytego grzechu
jako winę, niegodną przyjęcia Najświętszego Sakramentu, a co więcej, mocą
i pokrzepieniem płynącym z tegoż Sakramentu oczyszcza i niweczy nie dostrzeżony
grzech.
W tym badaniu i sprawdzaniu
samych siebie, o którym mówi św. Paweł, bardzo ważną sprawą musi być dopilnowanie,
abyśmy mieli prawdziwą wiarę i przekonanie co do samego Przenajświętszego
Sakramentu, to znaczy, że naprawdę wierzymy, iż jest to - jak jest w istocie
- pod postacią chleba prawdziwe Ciało i Krew samego naszego Najświętszego
Zbawiciela, Chrystusa; ta sama Krew, która została przelana, to samo Ciało,
które umarło na krzyżu za nasz grzech, trzeciego dnia zmartwychwstało chwalebnie
do życia i wraz z duszami świętych wyprowadzonymi z piekieł wstąpiło wspaniale
do nieba, i tam siedzi po prawicy Ojca. W widzialny sposób zstąpi Ono w
wielkiej chwale, by sądzić żywych i umarłych i wynagrodzić wszystkich ludzi
po ich trudach. Musimy, powtarzam, dołożyć starań, abyśmy mocno wierzyli,
że ten błogosławiony Sakrament nie jest samym tylko znakiem, typem lub
namiastką świętego Ciała Chrystusa, ale że jest Ono na wieczne przypomnienie
Jego okrutnej męki, którą poniósł dla nas, tym samym drogocennym Ciałem
Chrystusa, które cierpiało. Z Jego to potężnej mocy i nie wyrażalnej dobroci
jest Ono konsekrowane i nam darowane.
Dla tych którzy
mają właściwy wiek i rozeznanie, ta prawda wiary jest tak konieczna i o
tak wielkiej wadze, że jeżeli ją się pomija, w oczywisty sposób Sakrament
przyjmuje się na własne potępienie. A jeśli wierzy się w tę prawdę w pełni
i mocno, musi ona z konieczności tak poruszyć każdego we wszystkich innych
kwestiach, że przyjmie je dobrze. Pamiętaj więc o słowach św. Pawła: Kto
bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało Pańskie, wyrok sobie
spożywa i pije (1 Kor 11,27). Jak widzisz, święty apostoł stwierdza tu
wyraźnie, że kto pod jakimkolwiek względem niegodnie przyjmuje ten najdoskonalszy
Sakrament, przyjmuje Go na swoje potępienie, bowiem złą postawą wobec Niego,
gdy Go tak niegodnie przyjmuje, pokazuje wyraźnie, że ani nie rozpoznaje
w Nim prawdziwego Ciała Pana naszego, ani Go za takie nie uważa, ani Go
jako takie nie przyjmuje; a Sakrament ten jest w istocie prawdziwym Ciałem
Pana naszego. I rzeczywiście, jeśli prawda ta jest głęboko zakorzeniona
w naszym wnętrzu, powinna ona poruszyć całe nasze serce żarliwym pragnieniem
godnego przyjęcia tego błogosławionego Ciała. Z drugiej strony nie ma wątpliwości,
że jeśliby kto wierzył, iż to jest prawdziwie Ciało Chrystusa, a pomimo
to nie zapaliłby się do pobożnego przyjęcia Go, to tym bardziej przyjąłby
je zimno i bez żadnego nabożeństwa, gdyby wierzył, że jest Ono nie ciałem
Chrystusa, ale tylko Jego namiastką.
Ale gdy mamy
już głęboką wiarę dotyczącą tej prawdy, mocno tkwiącą w naszym wnętrzu,
że to co przyjmujemy, jest błogosławionym Ciałem Chrystusa, nie potrzeba
już chyba żadnego specjalnego pouczenia, ani wzywania nas, by dodatkowo
nas poruszyć i nastroić do przyjęcia Go z pokorą i ze czcią. Gdyż rozważmy
tylko: jeśliby jakiś wielki dostojnik tego świata, dla okazania nam szczególnych
względów, miał nas odwiedzić, ile troski i ile pracy włożylibyśmy w uporządkowanie
naszego domu w najdrobniejszych szczegółach, i w zaplanowanie i ułożenie
wszystkiego tak, aby nasz gość, przez godne przyjęcie jakiego by doznał,
zobaczył, jakie uczucia oddania żywimy wobec niego i jakim szacunkiem go
obdarzamy! Porównując tego ziemskiego pana z Panem niebios (a między nimi
jest mniejsze podobieństwo niż między człowiekiem a myszą), wkrótce zrozumielibyśmy,
z jak uniżoną postawą, z jak czule kochającym sercem, w jak pełen czci
i pokory sposób powinniśmy usiłować przyjąć tego chwalebnego Króla niebieskiego,
Króla królów, samego Boga wszechmogącego, który z tak wielką miłością raczy
wejść nie tylko do naszego domu (a przyjęcia Go w swoim domu czuł się niegodny
szlachetny celnik), lecz ze swoim drogim ciałem do naszego podłego i nędznego
ciała, ze swoim Duchem Świętym do naszej biednej duszy.
Jakaż gorliwość
z naszej strony może tu wystarczyć Jakąż troskliwość możemy uznać tu za
wystarczającą, wobec przyjścia tego wszechmocnego Króla, przychodzącego
dla okazania nam tak niezwykle łaskawych względów, nie aby narazić nas
na wydatek, nie aby wziąć z naszego, lecz aby ze swego nas ubogacić, i
to po tak wielorakich przykrościach, któreśmy mu tak niegodziwie
wyrządzili, gdy On wcześniej obdarzył nas wieloma nieporównywalnymi dobrodziejstwami.
Jakże powinniśmy
się teraz trudzić i zabiegać o to, aby w mieszkaniu naszej duszy,
do którego Bóg przychodzi odpocząć, nie było żadnego jadowitego pająka
lub pajęczyny grzechu śmiertelnego wiszącej u sufitu, ani nawet źdźbła
słomy lub paprochu jakiejkolwiek próżnej albo występnej myśli; gdybyśmy
takie rzeczy spostrzegli na podłodze, czyż nie zamietlibyśmy
ich natychmiast?
A zatem, skoro
nie jesteśmy w stanie osiągnąć tak wysokiego stopnia wiary ani jakiejkolwiek
innej cnoty, jak tylko przez szczególną łaskę Boga, z którego wielkiej
dobroci pochodzi wszelkie dobro, gdyż jak mówi św. Jakub: Każde dobro,
jakie otrzymujemy, i wszelki dar doskonały zstępują z góry, od Ojca świateł
(Jk 1,17), módlmy się o Jego łaskawą pomoc w osiągnięciu wiary i w oczyszczeniu
naszej duszy na Jego przyjście, tak aby uczynił nas godnymi przyjąć Go
godnie. Z naszej strony obawiajmy się zawsze niegodności, a z Jego
strony z ufnością spodziewajmy się dobroci, pod warunkiem że nie zaniedbamy
naszej z Nim współpracy. Jeśli bowiem dobrowolnie pominiemy nasz
własny wysiłek, licząc na Jego pocieszającą dobroć, to wówczas nasza nadzieja
nie będzie żadną nadzieją, ale bardzo szpetną zarozumiałością.
Gdy zatem
przystępujemy do Jego świętego stołu, gdy stajemy wobec Jego świętego
Ciała, rozważmy Jego przechwalebny majestat, który dzięki Jego wielkiej
dobroci kryje się tam przed nami, i rozważmy właściwą postać Jego świętego
Ciała ukrytego pod postacią chleba; ukrytego zarówno po to, aby uchronić
nas od odczucia naszej nicości, którego być może nie potrafilibyśmy znieść,
gdybyśmy w naszym obecnym stanie ujrzeli i przyjęli Go w Jego własnym kształcie,
jak i po to, by wzrosła zasługa naszej wiary, gdy zgodnie z Jego przykazaniem
posłusznie wierzymy w tę rzeczywistość, co do której nasze oczy i nasz
rozum wydają się świadczyć inaczej.
I chociaż
w to wierzymy, jednak wiara wielu z nas jest bardzo słaba i daleka od wiary
o takiej żarliwości i sile, jaką Bóg chciałby, abyśmy mieli. Mówmy więc
do Niego wraz z ojcem, który miał syna niemowę: Wierzę Panie, ale zaradź
memu niedowiarstwu (Mk 9,23), i z jego świętymi apostołami: Przymnóż nam,
Panie, wiary (Łk, 17,5). Świadomi naszej niegodności, w pokorze serca mówmy
wraz z biednym celnikiem: Boże, miej litość dla mnie, grzesznika (Łk 18,13),
i z setnikiem: Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój (Mt
8,8).
Święta Elżbieta,
w chwili nawiedzenia i powitania naszej błogosławionej Pani, chociaż z
racji jej stanu i różnicy wieku między nimi mogła się spodziewać i uważać
za stosowne nawiedziny młodej kuzynki, jednak (wiedząc z całą pewnością
dzięki objawieniu, że Maryja poczęła Chrystusa) wielce się zdziwiła z odwiedzin
matki naszego Pana, i uznała siebie za całkiem niegodną. Rzekła więc do
niej: Skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? (Łk 1,43)
Pomimo jednak zakłopotania spowodowanego własną niegodnością, doznała Elżbieta
takiego radosnego pocieszenia, że jej dziecię, święty Jan Chrzciciel, podskoczył
z radości w jej łonie; i rzekła: Skoro głos twego pozdrowienia zabrzmiał
w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie (Łk 1,44).
Dzięki Duchowi
Bożemu Elżbieta doznała więc świętych uczuć zarówno czci, uznając się niegodną
nawiedzin matki Boga, jak i wielkiej wewnętrznej radości z tego. W tym
zaś wspaniałym nawiedzeniu to nie Matka Boża przychodzi do świętej Elżbiety,
ale ktoś stojący nieporównywalnie wyżej, niż Matka Boża nad św. Elżbietą,
raczy przyjść i nawiedzić każdego z nas swą przebłogosławioną obecnością,
i przychodzi On nie do naszego domu, ale do naszego wnętrza. Wezwijmy więc
pomocy tego samego świętego Ducha, który ją natchnął, i prośmy Go w tym
cudownym i świętym nawiedzeniu, aby natchnął nas, byśmy byli podobnie przejęci
pełnym czci przerażeniem z powodu własnej niegodności, a jednak znaleźli
radosną pociechę i wsparcie rozważając nieocenioną dobroć Boga, oraz by
każdy z nas z podobnym uniżonym lękiem i podziwem zawołał: A skądże mi
to, że mój Pan przychodzi do mnie? (Łk 1,43), i nie tylko przychodzi do
mnie, ale wchodzi we mnie. Prawdziwie więc możemy radosnym sercem powiedzieć
na widok jego obecności: Dziecko w mym łonie - tzn. dusza w moim ciele,
która winna być niewinna, jak niewinne było niemowlę św. Jan - podskakuje,
dobry Panie, z radości (Łk 1,44).
Teraz gdy
przyjęliśmy naszego Pana i jest On w naszym ciele, nie pozostawiajmy Go
samego, zabierając się do innych spraw, a na Niego już nie zważając (niepoważny
byłby ten, kto by gościowi nie usłużył), lecz niech cała nasza uwaga skupia
się na Nim. W nabożnej modlitwie zwracajmy się do Niego, w pobożnym rozmyślaniu
rozmawiajmy z Nim. Mówmy wraz z prorokiem: Posłucham tego, co Pan mówi
we mnie (Ps 85,9).
Bo przecież,
jeśli odłożymy na bok wszystkie inne rzeczy i będziemy Mu usługiwać, nie
poskąpi nam dobrych natchnień, mówiąc do nas i w nas o takich rzeczach,
które przyniosą wielką pociechę i pożytek naszej duszy. A zatem wraz z
Martą starajmy się, aby całe nasze zewnętrzne działanie zwracało się ku
Niemu, gdy troszczy się o Niego i o Jego towarzyszy ze względu na Niego
- to znaczy gdy troszczymy się o biednych, których uważa On nie tylko za
swoich uczniów, ale każdego z nich jakby za siebie samego. Powiedział bowiem
sam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych,
Mnieście uczynili (Mt25, 40). Usiądźmy też z Marią w nabożnej medytacji
i słuchajmy uważnie, co nasz Zbawiciel, który jest teraz naszym gościem,
powie nam w naszym wnętrzu. Teraz jest dla nas szczególny czas modlitwy,
gdyż Ten który nas stworzył, Ten który nas wykupił, Ten którego obraziliście,
Ten który będzie nas sądził, Ten który albo nas potępi, albo zbawi - stał
się dzięki swej wielkiej dobroci naszym gościem i jest w nas obecny we
własnej osobie, a to nie dla czego innego, jak tylko abyśmy Go prosili
o przebaczenie i aby nas przez to zbawił. Nie marnujmy przeto tego czasu,
nie pozwólmy, aby ta sposobność nam się wymknęła, gdyż nie wiemy, czy jeszcze
się kiedyś nadarzy, czy już nigdy. Starajmy się zatrzymać Go przy sobie
i mówmy wraz z dwoma uczniami, którzy szli do Emaus: Zostań z nami, Panie
(Łk 24,29), a wtedy będziemy pewni, że nas nie opuści, chyba że sami niegrzecznie
Go odtrącimy. Nie postępujmy jak ludzie znad Genezaret, którzy prosili
Go, by odszedł z ich stron, ponieważ przez Niego utracili swe świnie, nie
bacząc na to, że uratował człowieka, z którego wypędził legion diabłów,
które później zniszczyły świnie (Mk 5,17). Nie odpychajmy Boga na
bok pod wpływem nieprawej miłości do światowych korzyści lub obleśnych
pożądliwości, a raczej dla dobra duszy powstrzymajmy je. Bo na pewno, gdy
tak roztopi się nasza wola, Bóg z nami nie pozostanie, a my Go niegrzecznie
odsuniemy. I nie czyńmy jak lud Jerozolimy, który w niedzielę palmową przyjął
Chrystusa po królewsku i pobożnie w procesji, a w następny piątek skazał
Go na haniebną mękę; w niedzielę wołali: Błogosławiony który idzie w imię
Pańskie! (Mt,21,9), a w piątek: Nie tego, lecz Barabasza! (J 18,40). W
niedzielę wołali: Hosanna na wysokości (Mk 11,10), a w piątek: Precz! Precz!
Ukrzyżuj Go! (J 19,15) Co z tego, że przyjmujemy Go tak dobrze i pobożnie
na Wielkanoc, jeżeli potem wpadamy w tak podłe grzeszne życie, że wypędzamy
naszego Pana z naszych dusz, i łaska Jego nie pozostaje z nami. Ukazujemy
wtedy, że przyjmujemy Go tak jak owi Żydzi. Nasze postępowanie jest ponownym
ukrzyżowaniem Chrystusa. Krzyżują ponownie Syna Bożego (Hbr 6, 6).
A więc, dobrzy
chrześcijańscy czytelnicy, przyjmijmy Go tak jak dobry celnik Zacheusz.
Gorąco pragnął on zobaczyć Chrystusa, a że był niskiego wzrostu, wylazł
na drzewo, zaś nasz Pan widząc jego przywiązanie zawołał go i rzekł: Zacheuszu
zejdź, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu (Łk 19,5). Pospieszył
zatem i zszedł, i radośnie przyjął Go w swoim domu. Ale nie tylko przyjął
Go z płochym i przemijającym uczuciem radości, lecz aby było widoczne,
że przyjął Go cnotliwym i gorliwym umysłem, poświadczył to swymi cnotliwymi
uczynkami. Zgodził się odtąd zadośćuczynić wszystkim, których skrzywdził,
i to hojnie, za każdy grosz dając cztery, a co więcej zaofiarował się dać
połowę swego majątku ubogim natychmiast, bez żadnej zwłoki. I dlatego nie
powiedział: "Posłyszysz, że dam", ale rzekł: Oto, spójrz, dobry Panie,
połowę moich dóbr daję ubogim (Łk 19,8).
Niech Pan
nasz udzieli nam łaski, abyśmy z taką gorliwością, z takim ochoczym sercem,
z taką radością i z takim weselem ducha, z jakim ten człowiek przyjął naszego
Pana do swojego domu, przyjęli Jego błogosławione Ciało i Krew, Jego świętą
duszę i Jego wszechmocne Bóstwo - zarówno do naszych ciał, jak i do naszych
dusz, tak by owoce naszych dobrych uczynków mogły świadczyć wobec naszego
sumienia, że przyjmujemy Go godnie i z tak pełną wiarą i mocnym postanowieniem
dobrego życia, jak to nam czynić należy. A wtedy Bóg zwróci się do nas
łaskawie i powie naszej duszy, jak powiedział Zacheuszowi: Dziś zbawienie
stało się udziałem tego domu (Łk 19,9) - zbawienie, którego dobrzy chrześcijańscy
czytelnicy, Przenajświętsza Osoba Chrystusa, dana nam zaiste w Najświętszym
Sakramencie, niech nam wszystkim raczy udzielić przez zasługi swojej gorzkiej
męki, którą z Jego polecenia wspominamy w tym Najświętszym Sakramencie.